Jak św. José Sánchez de Rio pomógł odnowić i umocnić rodzinne więzi
Jest 16 października 2016 r. Kawiarnia przy rzymskiej via Conziliazione. W bardzo ciepły niedzielny wieczór spotykamy się z rodziną Sánchezów, którzy tego dnia przed południem uczestniczyli we Mszy Świętej kanonizacyjnej swojego krewnego - św. José, męczennika z czasów cristeros.
- Brakuje nam słów, by opisać, co czuliśmy w trakcie tej Eucharystii - mówi nam poruszony Rafael Sánchez, bratanek świętego. - Ogromna radość, szczeście, duma, ale też wielka odpowiedzialność i wyzwanie, by stawać się takim, jakim był nasz Joselito - dodaje Rosa Maria Sánchez, siostra Rafaela, które mieszka w Mexico City i jest emerytowaną nauczycielką.
Jest też z nami Paulina Sánchez, ich bratanica, z którą kontakt nawiązali dopiero kilka miesięcy temu. 37-latka to córka Eduardo, syna Guilermo, starszego brata José. - Ojciec tak naprawdę nigdy się o mnie nie troszczył, więc dorastałam w rodzinie matki, właściwie bez kontaktu z krewnymi taty - opowiada ze smutkiem.
- Mieszkam w Hiszpanii od 13 lat, przyjechałam do Madrytu na studia, a potem otrzymałam propozycję pracy w jednym z banków i już zostałam - dodaje. - Bardzo kocham swoje życie tutaj, ale także bardzo brakuje mi rodziny. Ostatni raz widziałam ojca siedem lat temu. Czasem też rozmawiamy za pomocą różnych internetowych komunikatorów. Do mojej mamy w Meksyku jeżdżę najwyżej dwa razy do roku. Kiedy usłyszałam o Joselito, dowiedziałam się, że jeden z moich kuzynów próbował się ze mną skontaktować! - wyjaśnia Paulina. - Oczywiście wcześniej słyszałam, że mam dużą rodzinę od strony ojca. Teraz chciałabym ich wszystkich poznać. Na kanonizacji w Rzymie spotkałam po raz pierwszy Rosę Marię i Rafaela, który nie wiedzieli w ogóle o moim istnieniu aż do czasu, gdy się z nimi skontaktowałam na jednym w portali społecznościowych. Do spotkania w Rzymie twarzą w twarz doszło dzięki o. Luisowi Cervantesowi - podkreśla wzruszona.
- Cała moja rodzina jest zachwycona José. Przynaję, że dowiedziałam się o nim dopiero dwa miesiące temu. Byłam całkowicie poruszona i zaskoczona, że mam świętego w rodzinie, tak blisko mnie. To prawdziwy zaszczyt. Staram się być z nim w bliskości cały czas, w moim biurze, w domu, noszę medalik z jego wizerunkiem. Wszystkim o nim mówię. Moje życie jest teraz pod jego parasolem ochronnym, całkowicie zawierzam się jego opiece - zaznacza dziewczyna.
Rodzina św. José była bardzo liczna, co w tamtych czasach nie było niczym nadzwyczajnym. Święty miał trzech braci: Guillermo, Miguela i Macaria oraz trzy siotry: Marię, Celię i Marię Luisę. On sam był czwartym dzieckiem Marii i Macaria.
- Joselito łączy teraz naszą rodzinę, która jest rozsypana po całym świecie. Nagle okazało się, że jest nas bardzo dużo. Zaczęliśmy się odszukiwać - podkreśla Rafael. Dlaczego teraz? - Może Joselito w ten sposób daje nam do zrozumienia, że rodzina jest dziś tak bardzo ważna. Przecież widzimy, co się dzieje na świecie, jakie są ataki na rodzinę - wskazuje mężczyzna.
Pielęgnowanie wspomnień
Rafael przyznaje, że nie pamięta zbyt wiele z czasów dzieciństwa. - Jestem najmłodszy z dzieci rodzeństwa Joselito. Mój ojciec Guillermo zmarł, gdy miałem 10 lat. To było 45 lat temu. Jednak jedno wypowiadane przez ojca zdanie na zawsze utkwiło mi w pamięci. On często powtarzał: "Zabili mojego brata". Wtedy jeszcze nie rozumiałam wszystkiego i nie znałem do końca nawet przyczyn jego śmierci - opowiada Rafael, który od wielu lat mieszka i pracuje w Chicago. - Mój tata był o pięć lat starszy od Joselito. Miał 19 lat, gdy ten poniósł męczeńską śmierć - dodaje.
O wiele więcej z rodzinnych historii przypomina sobie jego starsza siostra, Rosa Maria. - Pamiętam, jak tata mówił nam, że José był cristeros i że umarł, broniąc swojej wiary - opisuje. - Nasza rodzina zbyt wiele nie posiadała, ale była głęboko wierząca. Dziadek miał ranczo w Sahuayo. W tej miejscowości w 1923 roku urodził się św. José. Dzieci jeździły konno. Joselito podobno bardzo to lubił - wspomina opowieści z dzieciństwa.
- W Gaudalajarze José uczęszczał do katolickiej szkoły, na jego drodze stanął wtedy ks. Anacleto Gonzalez, przewodniczący Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Meksykańskiej. Ów kapłan był dla niego ogromnym autorytetem. Zachęcił go do pozostania ministrantem. Joselito starał się codziennie służyć do Mszy Świętej. Chętnie odmawiał Różaniec - mówi Rosa Maria.
W tym czasie trwały najcięższe w historii Meksyku prześladowania katolików przez masoński rząd. - Opór obywateli też narastał. Katolicy chcieli mieć prawo do wyznawania swojej wiary. Zaczęto organizować zbrojny opór - opowiada Rosa Maria. Świadkiem tego wszystkiego był św. José. - Nasz Joselito był bardzo poruszony wszelkimi informacjami o mordowanych kapłanach i wiernych. Rozstrzelano także ks. Anacleto Gonzaleza - mówi Rosa Maria.
Żołnierz Chrystusa Króla
Po długich prośbach uzyskał pozwolenie od swoich rodziców i udało mu się wstąpić do wojsk cristeros. - Miał nieść sztandar i trąbkę, dwać nią odpowiednie sygnały w małym oddziele pod dowództwem kapitana Luisa Guizara. Niestety, wpadł w ręce policji. Poddano go długim i wyszukanym torturom (m. in. zdarto mu skórę ze stóp), ale nie wyparł się wiary, w obronie której poniósł śmierć - przypomina ks. Luis Laureán Cervantes, autor książki "Chłopiec świadkiem Chrystusa Króla", wydanej przez Księgarnię "Naszego Dziennika". Kapłan pochodzi z tej samej miejscowości, co św. José.
- Każde dziecko słyszało te historie. Moja mama poszła do Pierwszej Komunii Świętej w tym samym roku, w którym zginął José, czyli w 1928. Ma teraz 95 lat i pamięta wszystko, co się wydarzyło. Zabójca José był naszym sąsiadem. Gdy robiłem z nim wywiad, opowiadał o wielu sprawach związanych z cristeros, ale kiedy dochodziło do pytania o José, nic nie mówił, spuszczał tylko oczy. Jego syn, który był przy tym, nalegał, by ten coś opowiedział, ale do końca życia nie chciał przyznać się otwarcie do tego, co zrobił - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" o. Cervantes.
Małe i wielkie cuda
Do kanonizacji chłopca mogło dojść po tym, jak za sprawą modlitw do bł. José z ciężkiem choroby mózgu została uzdrowiona meksykańska dziewczynka Ximena. Dziś ma osiem lat. Jest zdrowa i szczęśliwa. Wraz ze swoją mamą uczestniczyła we Mszy Świętej kanonizacyjnej.
- To wielki dzień dla nas. Modliłam się o to od czasu, gdy Ximena została uzdrowiona - wyznaje nam Paulina, mama dziewczynki. - Jedyny problem, jaki dziś ma córka, jeśli tak to można w ogóle określić, to to, że wszyscy otaczamy ją ogromną miłością i chcemy być zawsze blisko niej - dodaje uradowana.
To nie koniec cudów. W rodzinie Sánchezów jedna z krewnych usłyszała niedawno od lekarzy, że jest chora na nowotwór. - Rozpoczął się modlitewny szturm do Nieba. Poprosiliśmy także o wstawiennictwo Joselito i nasza siostra została uzdrowiona - relacjonuje Rafael Sánchez.
Historia św. José jest więc zachętą, by trwać w swojej wierze, bronić tradycyjnych wartości, pomimo trwającej współcześnie dechrystianizacji. - Moi rówieśnicy uważają, że nie potrzebują wiary. Tymczasem José pokazuje właśnie, że aby nie zbłądzić w życiu, wiara jest nam bardzo potrzebna - zaznacza Paulina.
Z kolei Rosa Maria, dziś babcia siedmiorga wnucząt, wyjaśnia, że przykład José autentycznie pociąga młodych ludzi. - Mój 18-letni wnuk, który zresztą wygląda jak José, zawsze powtarza, że chce być taki jak on - opowiada. - W Meksyku jest dużo biedy. Wielu młodych ludzi studiuje, ale nie mogą później znaleźć pracy i wyjeżdżają za granicę. Tam widzą nadzieję dla siebie na lepsze życie. Mamy jednak teraz wielkiego orędownika w Niebie, który, jak ufamy, pomoże nam te wszystkie problemy rozwiązać - konkluduje z nadzieją Rosa Maria.
za: Aneta Przysiężniuk-Parys, Mały cud Joselito, w: Nasz Dziennik nr 255/2016, s. 18-19.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz